Z Tommym Ingbergiem, szwedzkim artystą, którego surrealistyczne dzieła właśnie trafiły na polski rynek, rozmawiamy o procesie twórczym, inspiracjach i ciężkiej pracy, by każdy egzemplarz był najwyższej jakości.
Tommy Ingberg to urodzony w 1980 roku szwedzki fotograf i artysta wizualny. Z wykształcenia jest inżynierem komputerowym, jednak jego prawdziwą pasją pozostaje fotografia. Tworzy minimalistyczne i autorefleksyjne, surrealistyczne fotomontaże, poświęcone ludzkiej naturze, uczuciom i myślom.
Ingberg jest obecnie jednym z najbardziej cenionych fotografów tworzących w nurcie surrealistycznym. W ciągu ostatnich 8 lat zdobył ponad 30 prestiżowych nagród, a jego prace wystawiane były na całym świecie – od Narodowego Muzeum Fotografii w Kolumbii do Biblioteki Narodowej Francji.
Tomasz Matejuk: Jak wygląda twój proces twórczy?
Tommy Ingberg: Staram się pracować w sposób zdyscyplinowany i metodyczny, ale wciąż daleko mi, by w pełni zrozumieć, jak przebiega mój proces twórczy. Czasami to po prostu jeden wielki chaos.
Myślę, że najważniejsze jest, by dać sobie czas na myślenie i refleksję. Wtedy mogę sobie wszystko, kawałek po kawałku, ułożyć w głowie. Zawsze mam też przy sobie notatnik, w którym zapisuję napływające pomysły. Istotne jest także, by po prostu jak najwięcej pracować, czyli robić zdjęcia i je edytować, nawet jeśli większość tej pracy ląduje w koszu.
Kiedy mam już gotowy pomysł, zaczynam fotografować, najczęściej w studio, z odpowiednim oświetleniem. Potem zabieram się za pracę w Photoshopie. Czasem okazuje się, że muszę jeszcze raz wykonać kilka zdjęć, a dość często efekt finalny odbiega od oryginalnego szkicu. Ale dla mnie to część całej zabawy, by samemu zaskoczyć się ostatecznym rezultatem. Dzięki temu cały proces jest płynny, pozwalam sobie na spontaniczność i podejmowanie decyzji pod wpływem chwili.
Stawiam przede wszystkim na emocje. Moja praca jest autorefleksyjna, historie wydobywam z wewnątrz samego siebie, a proces kreatywny jest napędzany radością z tworzenia.
T.M.: Ile czasu zajmuje ci wykonanie kompletnego dzieła?
T.I.: Nigdy nie liczę czasu swojej pracy, ale myślę, że mniej więcej od 12 do 24 godzin spędzam za aparatem i przed komputerem, by skończyć fotografię. Dużo trudniej oszacować czas potrzebny na stworzenie idei konkretnego obrazu. To proces, który wciąż toczy się w mojej głowie. Czasem wpadam na pomysł zupełnie znienacka, a czasem formułuje się on miesiącami czy nawet latami.
T.M.: Co cię inspiruje? Skąd czerpiesz pomysły?
T.I.: Różnie bywa. Dużo czytam, oglądam wiele filmów i często właśnie tam znajduję inspirację. Ale głównym źródłem mojej inspiracji pozostaje muzyka. Słucham jej w zasadzie cały czas i nie wyobrażam sobie życia bez niej.
Oprócz książek, filmów, muzyki i innych zewnętrznych bodźców, wciąż czuję potrzebę czerpania inspiracji z wewnątrz samego siebie, ze swoich doświadczeń i swojego życia. Muszę mieć do powiedzenia coś od siebie, inaczej tak naprawdę moja twórczość nie miałaby sensu, bo byłaby jedynie powtórzeniem historii kogoś innego. A moje obrazy byłyby puste i pozbawione znaczenia.
T.M.: Niektóre z twoich prac przypominają mi obrazy René Magritte’a, belgijskiego surrealistycznego artysty. To przypadek czy inspirujesz się jego twórczością?
T.I.: We wszystkich kreatywnych i innowacyjnych dziedzinach, my – jako ludzie – bazujemy na zbiorowej wiedzy poprzednich pokoleń i wzbogacamy ją o nowe elementy. Dlatego twój język wizualny nie bierze się z powietrza, jest wypadkową wszystkich obrazów, jakie widziałeś w swoim życiu.
Dla mnie bardzo istotne było uzmysłowienie sobie, że moja sztuka nie istnieje w pustce, a także studiowanie różnych dziedzin sztuki, by lepiej zrozumieć swój własny język wizualny i nawiązania do twórczości innych. Dzięki temu jestem w stanie ulepszyć swoją pracę.
Nie mogę powiedzieć, że skupiałem się na pracach Magritte’a, ale nie da się zaprzeczyć, że jego dzieła są bardzo ważne i miały ogromny wpływ na wszystkie sztuki wizualne, zwłaszcza surrealizm. W tym znaczeniu, mają one dla mnie pośrednio bardzo duże znaczenie. Obrazy Magritte’a są niezwykle ważną częścią naszego wizualnego wszechświata.
T.M.: Tworzysz tylko surrealistyczne fotomontaże, czy może robisz też typowe zdjęcia?
T.I.: Swoją przygodę z fotografią zacząłem na poważnie, gdy miałem około 15 lat. Od tego czasu próbowałem prawie każdego jej rodzaju. Portrety, fotografia koncertowa, fotografia uliczna, fotografia przyrodnicza i wszystko pomiędzy. Zawsze jednak ciągnęło mnie bardziej w stronę fotografii artystycznej niż dokumentalnej.
Dla mnie fotografia nigdy nie była tylko sposobem na obiektywne opisanie rzeczywistości, bardziej środkiem, umożliwiającym opowiedzenie historii czy podzielenie się swoimi poglądami. Gdy patrzę na swoje starsze obrazy, widzę, że mój obecny język wizualny zawsze był w nich obecny. W wielu dawnych, „czystych” fotografiach widać motywy czy kompozycje z fotomontaży, które tworzę obecnie.
Zawsze jednak czułem, że czegoś w nich brakuje, że nie mogę do końca opowiedzieć historii, która we mnie tkwiła. Dlatego zacząłem tworzyć fotomontaże, kreując rzeczywistość, która pozwalała mi lepiej wyrazić samego siebie i udoskonalić moje prace. Wciąż jednak, w wolnym czasie, chętnie robię „normalne” zdjęcia, teraz przede wszystkim przy użyciu smartfona.
T.M.: Wydajesz swoje prace w bardzo małych, limitowanych nakładach. Dlaczego?
T.I.: Ciężko pracuję, aby tworzyć dzieła sztuki najwyższej jakości. Dla mnie proces twórczy nie kończy się wraz z końcem pracy na komputerze. Limitowane edycje gwarantują, że mogę osobiście dopilnować każdego wydruku. Bo skończone i kompletne dzieło to nie tylko dopracowany motyw, ale też sam druk fizyczny, czyli odpowiedni papier, rozmiar czy tekstura.
Nie podpiszę żadnego egzemplarza, dopóki nie będzie odpowiadał mojej wizji. Nieraz zdarza się, że odrzucam odbitki i drukuję je ponownie. Dzięki temu, wszystkie oryginalne, podpisane wydruki są najwyższej jakości, wykonane na matowym papierze w 100% z bawełny, odpornym na blaknięcie i gwarantującym bardzo długą żywotność obrazu.
T.M.: Czy twoje prace, oprócz walorów artystycznych, mają też wartość inwestycyjną? Innymi słowy, czy można je traktować jako atrakcyjną lokatę kapitału?
T.I.: Kupując sztukę, przede wszystkim powinieneś skupić się na tym, czy dany obraz ci się podoba i chciałbyś, żeby zawisł na twojej ścianie. Ale myślę, że są eksperci, którzy lepiej ode mnie są w stanie powiedzieć, czy to dobra inwestycja.
T.M.: Niektóre z twoich prac są już dostępne w Polsce. Jak rozpoczęła się twoja współpracą z Grupą Goldenmark?
T.I.: Jesienią prezes Goldenmark skontaktował się ze mną i zaproponował współpracę. Uzgodniliśmy szczegóły i dzięki temu, to właśnie Grupa Goldenmark jest pierwszym dystrybutorem moich prac na rynku polskim.
Bardzo się cieszę, że moje obrazy są już dostępne w waszym kraju. W ubiegłym roku uczestniczyłem w Festiwalu FotoArt w Bielsku-Białej, gdzie bardzo miło spędziłem czas i mam bardzo pozytywne wspomnienia z pobytu w Polsce. Jestem także fanem polskiej sztuki i kultury, choćby Zdzisława Beksińskiego, a zwłaszcza polskiej szkoły plakatu. W tej chwili na moich ścianach wiszą trzy polskie plakaty. Mam nadzieję, że również wam spodoba się moja twórczość!
Rozmawiał Tomasz Matejuk