Szwajcarzy opowiedzieli się przeciw zwiększaniu rezerw złota w tym kraju – niemal 1/4 obywateli nie wyraziła poparcia dla projektu „Ratujmy nasze szwajcarskie złoto”, którego cena pozostaje poniżej poziomu 1200 dolarów za uncję. Czy skoro nawet Szwajcarzy nie chcą kupować złota, oznacza to (jeszcze) gorsze czasy dla tego kruszcu?
Oczywiście wniosek, że nawet Szwajcarzy nie chcą kupować złota wysunięty jest nieco na wyrost. Pamiętajmy, że pomysł zwiększenia w tym kraju rezerw w złocie zgłoszony został przez populistyczno-konserwatywną Partię Ludową (SVP), któremu jednak przeciwne były zarówno szwajcarski rząd, jak i bank centralny.
Szwajcarzy zagłosowali dla polskich kredytobiorców
Szwajcarzy również, i to w zdecydowanej większości, opowiedzieli się przeciw takiemu rozwiązaniu. Wdzięczni mogą im być teraz polscy kredytobiorcy. Choć trudno było spodziewać się drastycznego wzrostu wartości franka, to niewątpliwie złotówka względem szwajcarskiej waluty by się osłabiła, co spowodowałoby wzrost i tak drogich już frankowych kredytów.
Wracają jednak do złota, faktem jest, że rzeczywiście w ostatnim czasie nie ma ono najlepszej passy. Utrzymujący się poniżej 1200 dolarów poziom od dawna nie może znaleźć fundamentów do choćby lekkiego odbicia. Ale to nie tylko złoto ma problem – fatalny czas nadszedł dla surowców w ogóle. Na rynkach oprócz złota traci miedź, traci także srebro, no i co dla nas najbardziej spektakularne – traci przede wszystkim ropa, która w ostatnich miesiącach potaniała o ponad 1/3 (widok na stacjach benzynowych – bezcenny).
Surowce tanieją na pniu
Oczywiście tania ropa nie specjalnie martwi inwestorów indywidualnych, którzy część swojej uwagi skupiają na złocie. Najważniejsze pytanie dotyczy tego, co może wydarzyć się na rynku w średnim i długim terminie, szczególnie wobec pojawiających się coraz częściej opinii, że złoto nie posiada „wewnętrznej wartości”, co uniemożliwia długoterminowe wzrosty.
O wypowiedź taką pokusił się główny ekonomista Citi, Willem Buiter, dodając, że „produkcja i przechowywanie złota kosztuje”. Jednak słowa te dotyczyły przede wszystkim szwajcarskiego referendum – ekonomista przestrzegał po prostu przed zbyt daleką idącą wiarą w złoto i lokowania większej części rezerw w jeden towar (w tym przypadku kruszec). Z drugiej strony Buiter podkreślił, że zgodnie z jego wiedzą złoto może zdrożeć z poziomu 1200 do 2000, a nawet do 5000 dolarów za uncję w długim terminie. Jednak takie postrzeganie rzeczywistości oparte jest jedynie na głębokiej wierze, co w przyszłości może przysporzyć inwestorom istnej huśtawki nastrojów.
Historia lubi się powtarzać
Sytuacja na rynku złota rzeczywiście nie napawa optymizmem. Odporność rynków na zawirowania, z którymi mamy do czynienia na świecie jest już bardzo widoczna. Nikt specjalnie nie przejmuje się (w kontekście rynków oczywiście) sytuacją na wschodzie Europy i krachem na moskiewskiej giełdzie. Dopóki Rosja nie zacznie płacić złotem za podstawowe towary, przełomu spodziewać się nie należy.
Ale jeśli spojrzymy na analogiczny okres dokładnie dwanaście miesięcy temu, to przekonamy się, że z bardzo podobną sytuacją mieliśmy wtedy do czynienia. Złoto pod koniec roku nurkowało poniżej poziomu 1200 dolarów, co wobec sytuacji na giełdach nie jest niczym zaskakującym. Wystarczy zerknąć choćby na wykres amerykańskiego indeksu NASDAQ. Tam od połowy października hossa trwa w najlepsze – od tego czasu indeks wzrósł z poziomu 4200 aż do 4800. Rajd świętego Mikołaja zaczął się w tym roku wcześniej, trwa w najlepsze i nic nie wskazuje na to, aby przede świętami miałby drastycznie się zakończyć.
W tym kontekście jakichkolwiek ruchów na złocie w górę spodziewać możemy się dopiero po Nowym Roku. Jednak i tak wszystko zależeć będzie od sytuacji geopolitycznej oraz danych dotyczących PKB największych światowych gospodarek. Jeśli tam sytuacja nie zacznie się widocznie poprawiać, z czasem odczują to rynki finansowe. A jak to zwykle w takich wypadkach bywa, korekta przyjdzie nie na rynek metali szlachetnych, a przede wszystkim na rynek akcji.