Inwestorzy biorący udział w badaniu INIRZ po raz kolejny trafnie przewidzieli rozwój sytuacji na rynku złota, którego wartość w ostatnich dniach spadła poniżej 1180 dolarów za uncję. Co grosze, to może nie być jeszcze koniec spadków.
Wszystkiemu winna oczywiście amerykańska giełda. Przebicie poziomu 5100 na indeksie NASDAQ spowodowało podgrzanie i tak już hurraoptymistycznej atmosfery. Starając się prognozować przyszłość, będziemy naprawdę zdziwieni, jeśli w najbliższym czasie rekordów nie pobiją inne indeksy na Wall Street (co zresztą już stało się na S&P). Festiwal trwa w najlepsze, czemu nad Wisłą możemy przyglądać się jedynie z zazdrością.
Ale i u nas (na GPW) nudno przecież nie jest, choć akurat nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Sprzeczne doniesienia dotyczące ewentualnego wsparcia przez PZU upadających polskich kopalń doprowadziło do zamieszania na giełdzie, w efekcie czego pod koniec zeszłego tygodnia stracił zarówno indeks WIG20 (0,14%) jak i oczywiście akcje PZU (2,4%).
Wróćmy jednak do notowań najcenniejszego z kruszców i dalszej perspektywy dla tego waloru. A ona niestety nie jest w krótkim terminie najlepsza. Na horyzoncie wciąż nie widać przesłanek, aby sytuacja za oceanem miała się znacząco pogorszyć, mimo że ostatnie dane makro są nieco rozczarowujące.
Kurs złota po raz kolejny próbuje – niestety z marnym skutkiem – przebić poziom 1200 dolarów za uncję. Wciąż nie wiadomo na ile starczy rynkowi siły, aby mocniej wykorzystać odbicie po tegorocznych minimach z połowy marca, kiedy to cena złota spadła poniżej 1150 USD. Patrząc jednak na bezpośrednie otoczenie rynku złota, naprawdę ciężko doszukać się podstaw do wzrostu jego wartości.
Po jednej stronie mamy przywoływaną już wielokrotnie hossę na Wall Street. Do tego dochodzą znakomite wieści z Chin, gdzie ceny akcji również osiągają rekordowy poziomy – mimo że chińska gospodarka ewidentnie zwalnia!
Natomiast na drugim biegunie, tym, który mógłby ewentualnie stać się motorem napędowym wzrostów na złocie, są problemy Unii Europejskiej oraz możliwość ewentualnego bankructwa Grecji, o czym wspomniał ostatnio niemiecki dziennik “Bild”. Czy więcej jest w tym straszenia (z czym w przeszłości wielokrotnie mieliśmy już do czynienia), czy rzeczywistej oceny sytuacji, czas pokaże. Choć wydaje się, że tym razem sytuacja tego europejskiego kraju jest rzeczywiście beznadziejna.
W tym kontekście należy postawić jednak niezwykle istotne pytanie – czy bankructwo Grecji jest czynnikiem, który w krótkiej perspektywie mógłby doprowadzić do większego ochłodzenia na giełdach, a w konsekwencji do wzrostu ceny złota?
Nie jest to wcale przesądzone, ponieważ może być tak, że rynek już ewentualne bankructwo Grecji zdyskontował i jest na nie w pełni gotowy. Poza tym trudno wyobrazić sobie sytuację, w której amerykańska giełda panicznie reaguje na niewypłacalność Greków, co pociąga za sobą większe spadki w Europie. Będzie więc najprawdopodobniej odwrotnie – spadki rozpoczną się w Europie, a za ocean dojdzie jedynie ich echo. A to raczej sytuacji na Wall Street nie pogorszy. Tym bardziej, że Prezydent Grecji Prokopis Pavlopoulos zapewnia, że jego kraj spłaci wszystkie zobowiązania i już niebawem wyciągnie ją z dołka.
Co gorsze, cenie złota nie pomaga nawet taniejący dolar. Do tej pory umacniająca się amerykańska waluta znacząco osłabiała pozycję kruszcu. Mimo że sytuacja powoli ulega zmianie, nie znajduje to odbicia w cenie złota.
Ważnym wydarzeniem w tym tygodniu będzie środowe posiedzenie amerykańskiego Fed-u, który może nakreślić perspektywy do ewentualnego podniesienia stóp procentowych za oceanem w najbliższym czasie. Jeśli jednak dane makro nie ulegną poprawie (na co na razie się nie zanosi), to o podwyżkę będzie trudno, co z kolei dalej będzie negatywnie wpływać na dolara.
Czy wystarczy to do poprawienia sytuacji na rynku złota w krótkim terminie? Jeśli towarzyszyły by temu wydarzeniu spadki na Wall Street, to z pewnością tak. Tylko że na Wall Street zieleń i wiosna w pełni…
Fot. Sam valadi, Flickr.com, CC BY 2.0