Chyba jeden z najgłośniejszych i wywołujących największe emocje projektów rządowych ostatnich lat. 500+, bo o nim mowa, to program, którego bardzo trudno nie oceniać w kategoriach politycznych. Politykę jednak zostawmy politykom (niestety), a my pochylmy się nad kwestiami związanymi z wpływem 500+ na społeczeństwo i zagrożeniach jakie czekają na nas w najbliższej przyszłości.
Nie bójmy się tego powiedzieć: 500+ jest niewątpliwie sukcesem obecnej ekipy rządzącej. Nigdy wcześniej żaden rząd nie zdecydował się na taki ruch, który realnie i niemal od razu poprawił materialną sytuację wielu polskich rodzin. Pomoc ta była, jest i zapewne wciąż w wielu przypadkach będzie potrzebna, z czym tak naprawdę trudno dyskutować.
Szczególną ulgę 500+ przyniosło tam, gdzie rodziny nie miały szansy związać końca z końcem. 7,4 procent polskich gospodarstw domowych znajduje się w skrajnym ubóstwie. Jednocześnie taka sytuacja dotyka 26,9 procent rodzin z 4 i więcej dzieci. Pomoc była więc potrzebna, ponieważ w tych przypadkach pozwala na zaspokojenie podstawowych potrzeb.
Ale i dla rodzin, którym w Polsce żyje się dobrze albo bardzo dobrze, 500+ zapewne szkody nie przyniesie – któż z nas nie przygarnąłby 500 czy 1000 złotych miesięcznie? Zupełnie inną kwestią, która już niestety nie jest tak optymistyczna, jest to, co z tymi środkami robimy i jak łatwo przyzwyczajamy się do tego, że co miesiąc na nasze konto wpływa całkiem pokaźny zastrzyk gotówki.
Bardzo ważne w kontekście 500+, o czym niestety specjalnie się nie mówi i nie pisze, są zagrożenia związane z tym, że program ten kiedyś może się skończyć. Kwestia dotyczy ludzkich przyzwyczajeń, nawyków i komfortu, do którego bardzo łatwo polskie rodziny przywykły. Moment, w którym program z różnych względów zostanie zakończony, może być dla wielu polskich gospodarstw bardzo trudny.
Po pierwsze: pamiętać musimy, że żyjemy w dobie bardzo dobrej kondycji gospodarczej i ekonomicznej naszego pięknego kraju (kwestie społeczno-politycznych sporów pozostawiamy do dyskusji przy innych okazjach). Mamy rekordowo niskie bezrobocie, nie doskwiera nam (na razie) inflacja, regularnie rosną płace. Komfort z jakim nie mieliśmy do czynienia od lat. Korzysta również na tym rządząca ekipa, ponieważ koszty programu 500+ są dla budżetu gigantycznym obciążeniem (w 2017 roku będzie to ok. 24,5 mld złotych). Więc im lepiej radzimy sobie jako kraj w gospodarczej przestrzeni, tym wyższe wpływy do budżetu (choćby wpływy z podatku VAT – w kwietniu fiskus zebrał z głównego podatku około 14,4 mld zł – o 16 procent więcej niż rok wcześniej) pozwolą na przynajmniej częściowe zaspokojenie ogromnych potrzeb związanych z kosztami prowadzenia programu 500+.
Co jednak będzie w sytuacji, w której nastąpi pogorszenie gospodarczej koniunktury?
To, że będziemy mieli do czynienia z pogorszeniem koniunktury w bliższej, lub nieco bardziej odległej przyszłości, nie podlega dyskusji. Kwestia tego, czy panujący wówczas rząd stać będzie na taki program? Jak poradzą sobie Polacy, kiedy wzrosną ceny, koszty życia, pogorszy się sytuacja na rynku pracy? W pewnym momencie przyjdzie moment, w którym program 500+ zostanie ograniczony albo zawieszony w ogóle.
Wtedy dadzą o sobie znać przyzwyczajenia, którym tak łatwo ulegliśmy dziś, opierając domowy budżet i codzienne wydatki właśnie na programie 500+. Nagłe wstrzymanie wypłat, nawet jeśli będzie miało charakter tymczasowy, zachwieje równowagą wielu gospodarstw domowych, które znów wpaść wtedy mogą w finansowe tarapaty.
Środki otrzymywane z programu 500+ niestety niemal od razu wydajemy. Oczywiście konsumpcja to niezwykle ważny kontekst całego procesu – zyskuje na tym bezpośrednio budżet państwa. Części wypłacanych co miesiąc środków wraca do niego w formie właśnie podatków. Jednak Polacy powinni te środki przede wszystkim… odkładać, inwestować czy po prostu oszczędzać.
To prawda, że w kontekście oszczędzania coś wreszcie w narodzie się zmieniło. Pod koniec ubiegłego roku poziom oszczędności Polaków był rekordowy – w IV kwartale 2016 roku odłożyliśmy 41 mld złotych, czyli tyle ile przez trzy kwartały roku 2009 i o 10 mld więcej, niż pod koniec roku 2015. Odkładamy co 25 zarobioną złotówkę, co jest poziomem lepszym niż w ostatnich latach, ale wciąż dalekim od tego, który wyznaczają zasady bezpieczeństwa finansowego i budowania stabilnego portfela oszczędnościowego z myślą choćby o przyszłej emeryturze (a te mówią o odkładaniu 10 proc. dochodu miesięcznie).
Oczywiście wzrost oszczędności Polaków jest w pewnej części również zasługą rządu premier Szydło i programu 500+. Pozostaje jednak żałować, że jego wprowadzeniu nie towarzyszyła żadna kampania edukacyjna, zachęcająca Polaków do oszczędzania. Taki projekt spokojnie mógłbym przygotować superresort Ministra Morawieckiego, we współpracy z bankami, których większościowym udziałowcem jest Skarb Państwa. Korzystaliby na tym wszyscy: społeczeństwo, wspomniane instytucje finansowe oraz pośrednio rząd. A wymiar programu 500+ miałby w praktyce o wiele większą wartość i pewnie inaczej byłby odbierany przez analityków i ekspertów, którzy słusznie podnoszą zagrożenia i gigantyczne obciążenie, jakim jest dla budżetu 500+.
Cóż więc zrobić mają przeciętni zjadacze chleba otrzymujący od Państwa 500 czy 1000 złotych miesięcznie? Przede wszystkim wybiegać w przyszłość i zastanowić się, jak wyglądać będzie domowy budżet w momencie, w którym środków z tego programu po prostu zabraknie.
Rozwiązaniem idealnym jest oczywiście odkładanie całej tej kwoty, na co niestety trudno wielu polskim rodzinom się zdecydować. Pokusa kupienia wielu potrzebnych, aczkolwiek nie niezbędnych rzeczy, jest każdego dnia ogromna. Ale to właśnie regularne oszczędzanie tych środków pozwoliłoby z jednej strony na zebranie większej kwoty będącej dobrym zabezpieczeniem na przyszłość bądź czarną godzinę, a z drugiej pozwoliłoby na ograniczenie negatywnych skutków zamknięcia programu 500 + w przyszłości. Bo że projekt trwać wiecznie nie będzie (a przecież dla wielu rodzin wypłaty skończą się w momencie osiągnięcia przez pociechę czy pociechy pełnoletności), nie podlega dyskusji.