Mówi się, że fundamentem wzrostu ceny złota i srebra jest wzrost podaży pieniądza. Ten, wyrażany przy pomocy rozmaitych agregatów finansowych (baza monetarna, M2, M3, itd.) permanentnie rośnie. Z miesiąca na miesiąc, co można sprawdzić choćby w przypadku złotówek w comiesięcznych raportach finansowych NBP.
Podobnie rośnie podaż Euro, amerykańskich dolarów oraz wszelkich innych walut. Złoto tymczasem tanieje, a już na pewno nie idzie w górę jak wielu z nas oczekiwało. Sytuacja taka jest wymarzoną pożywką dla przeciwników inwestowania w metale, którzy mogą zakwestionować związek wzrostu ceny metali ze wzrostem masy pieniądza. Mogliby oni rzec, że skoro pieniądz rośnie o 2-3% rocznie to i podobnie zachowywać się powinny metale.
Czy zagadnienie rzeczywiście jest tak jednoznaczne? Analiza wydarzeń historycznych wyraźnie wskazuje na to, że ceny towarów, a także wynagrodzeń unoszą się w górę na fali drukowanych papierowych świstków… z opóźnieniem. Przykłady są liczne. Na początek niech przemówią historycy.
Greenback
Wszystkie emisje banknotów Konfederacji wyniosły pod koniec wojny łącznie około miliarda dol. Pożyczki stanowiły mniej więcej trzecią część tej sumy. Ceny szły w czasie całej wojny w górę w tempie około 10% miesięcznie, aż do marca 1864 r. Jeżeli wskaźnik cen dla wschodnich stanów Konfederacji we wczesnych miesiącach 1861 r. przyjmiemy za 100, to w grudniu 1864 r. wynosił on 4285, a w kwietniu 1865 r., kiedy nadszedł koniec wojny, wynosił 9211. Płace pozostawały daleko w tyle. O ile ceny były 90 razy wyższe w 1865 r. niż w 1861 r., o tyle płace, według jednej z ocen, były tylko około 10 razy wyższe.
John Kenneth Galbraith, Pieniądz. Pochodzenie i losy, Państwowe Wydawnictwo Ekonomiczne, Warszawa 1982, s. 140.
Wojna secesyjna dała więc nie tylko zjednoczenie kraju i zniesienie niewolnictwa, ale także hiperinflację i dowód na to, że towary, w tym złoto i srebro, drożeją z opóźnieniem. Monety z metali szlachetnych nie tylko były wówczas pożądane, ale o wiele więcej cenione niż wskazywałby na to wolumen Greenback’ów.
Republika Weimarska
Do października 1918 roku, ostatniego pełnego miesiąca I wojny światowej, ilość marek papierowych w stosunku do ich wolumenu w przedwojennym 1913 roku zwiększyła się czterokrotnie, podczas gdy ceny w Niemczech wzrosły tylko o 139 procent. Nawet do października 1919 roku, mimo iż ilość pieniędzy papierowych znajdujących się w obiegu wzrosła w stosunku do poziomu z roku 1913 siedmiokrotnie, ceny nie wzrosły nawet sześciokrotnie. Jednak już w styczniu 1920 relacja ta uległa odwróceniu: ilość pieniędzy w obiegu wzrosła 8,4 razy, podczas gdy ceny hurtowe aż 12,6 razy.
Henry Hazlitt, Inflacja. Wróg publiczny nr 1, Fijorr Publishing, Warszawa 2007, s. 78-79.
Wartość złotej marki niemieckiej, której emisję rozpoczęto w latach 70. XIX wieku podobnie oderwała się od ziemi. Konsekwencje finansowania wojny za pomocą banknotów po raz kolejny potwierdziły, że ceny wszelakich towarów nie rosną wprost proporcjonalnie do wzrostu masy pieniądza.
Współczesnych inwestorów kwestia ta może frapować, gdyż obserwując rosnący dług, wzrost podaży pieniądza oraz bezprecedensowe luzowania ilościowe (Quantitive Easing) sprzed kilku lat z całą pewnością zadają sobie pytanie: dlaczego złoto nie drożeje na fali tak znaczącego dodruku papierowego pieniądza?
Szwecja
Godnym baczniejszej uwagi są wydarzenia XVIII-wiecznej Szwecji, a więc kraju, w którym został wydrukowany pierwszy europejski banknot (1661). Tam też historia dowiodła, że wzrost cen działa z opóźnieniem względem wzrostu masy pieniądza.
W latach 40. XVIII wieku miała miejsce wojna rosyjsko-szwedzka. Siłą rzeczy rząd wsparł się dodrukiem pieniądza, który był do tego momentu wymienialny na srebro i miedź. W 1745 roku Szwecja zrezygnowała z wymienialności banknotów na metale i do 1776 roku korzystała ze standardu pieniądza fiducjarnego.(Rodney Edvinsson, The multiple currencies of Sweden-Finland 1534-1803, Stockholm Papers in Economic History, No. 7 May 2009. ) I tu nasza opowieść właściwie się zaczyna.
Początkowo utrzymywała się pewna stabilizacja. Ceny nie szalały, choć podaż papierowego pieniądza zaczynała kierować się ku górze. W 1756 roku Szwedzi przystąpili do wojny. Potrzeba pieniądza siłą rzeczy wzrosła. Nie wróżyło to dobrze.
W tym samym czasie, czołowy ekonomista Uniwersytetu w Uppsali P.N. Christiernin, nie tylko określił przyczyny oraz przewidział konsekwencje inflacji, lecz co więcej zaproponował środki zapobiegawcze. Jeszcze zanim wojna i błędy ekonomiczne zebrały swoje gorzkie żniwo, szwedzki ekonomista poinformował o tym jak uniknąć niepożądanego przebiegu wydarzeń! Można rzec, że był takim XVIII-wiecznym Schiff’em lub Rueff’em.
Jaka była reakcja polityków na uwagi Christiernin’a? Wcale nie zaskakująca. Finansowanie wojny było ważniejsze, nawet pomimo przedstawionej czarnej perspektywy, która obrazowała spadek dobrobytu obywateli. Maszyny drukarskie niewzruszenie chodziły pełną parą, a szeleszczące banknoty trafiały do obiegu gospodarczego.
Szwedzką scenę polityczną charakteryzowała w tamtym okresie rywalizacja dwóch partii, z których Hattpartiet, a więc Partia Kapeluszy obawiała się wpływów Rosji i skłaniała się z tego powodu ku sojuszowi z Francją, zaś opozycyjna, Mösspartiet, tj. Partia Czapek była prorosyjska. Ta pierwsza przez niemal ćwierćwiecze – od 1739 do 1765 roku – sprawowała rządy. Cieszyła się poparciem społeczeństwa, zwłaszcza od czasu przystąpienia do wojny. Działo się tak, ponieważ partia ta zwiększając podaż papierowego pieniądza pobudziła w sztuczny sposób gospodarkę. Dała jej „kopa”, po którym musiała nadejść „czkawka”. Ilość dalerów – a więc szwedzkich talarów – rosła.
Z 6,9 mln w 1745 roku zrobiło się ich 13,7 mln w 1755 roku. Rok później było to już 20,9 mln. Wojna dobiegła końca. Czy to oznacza, że dodruk się zakończył? Nie. Podaż pieniądza dalej rosła.
Co więc wyszło z dodruku papierowego pieniądza? Początkowo ludzie zaczęli odczuwać wzrost dobrobytu, gdyż mając więcej pieniędzy było stać ich na więcej. Wstrzyknięty do gospodarki pieniądz zasilił kieszenie konsumujących obywateli. Przez pierwszych kilka lat, mniej więcej do przełomu dekad, obywatele żywili przekonanie, że partia rządząca mądrze prowadziła kraj. Była to rzecz jasna iluzja, o której mur miały się później rozbić oczekiwania Szwedów.
W 1760 roku ceny miały rozpocząć swą wędrówkę do góry. Nastąpił koniec tłustych lat, a ludzie zaczęli być niezadowoleni. Ceny rosły coraz szybciej. W 1762 roku podaż pieniądza sięgnęła aż 44,6 mln. Oznacza to, że w ciągu 17 lat wzrosła o 546%.
W czasie późniejszym podaż szwedzkich talarów zaczęła się stopniowo zmniejszać. Ale czy ceny zaczęły spadać? Nie! Dlaczego? Dlatego, że za wzrostem cen stał nie tylko wzrost podaży pieniądza i kredytu, ale również ludzkie emocje. Ludzie widząc co się dzieje w obawie przed kontynuacją trendu kupowali na zapas, co windowało popyt. Samospełniające się proroctwo zaczęło działać, ceny towarów i usług rosły w górę.
Podobnie rzecz się miała z kursem wymiany szwedzkiej waluty. Doszło nawet do tego, że zawieszono wymianę banknotów na drobne monety z miedzi, ponieważ – jakże absurdalnie – na uzyskanie monety z określonym nominałem potrzebna była taka ilość banknotów, która nominalnie była wyższa. To tak jakby za 5 groszy wykonanych z miedzi należało zapłacić 10 groszy papierowych. Trąci to nieco pewnym absurdem, albowiem w takim przypadku… 5 jest równe… 10! Podobnie rzecz się miała ze złotem i srebrem. Ich wartość rosła nie tylko dlatego, że traktowano je jako towary (którymi w istocie są), ale również dlatego, że miały dodatkową funkcję, w której zawsze są najlepsze (funkcję bycia pieniądzem).
Papierowy pieniądz znów zwiódł ludzi i naraził ich na straty. Początkowo łudził urokiem i mocą „napędzania” gospodarki. Później dowiódł, że za sprawą swojego przyrostu ceny towarów – w tym metali szlachetnych – wzbiły się niewspółmiernie wyżej. Ci co mieli w swoim posiadaniu złote i srebrne, a nawet miedziane pieniądze mogli skorzystać i przede wszystkim uchronić swój kapitał. Ci co zaufali papierowi musieli liczyć się ze stratami.
Pouczający ciąg dalszy
Ceny rosły do 1765 roku. Wraz z nimi frustracja społeczna. W tym czasie naiwny tłum w swym niezadowoleniu wskazał w wyborach na opozycyjną do tamtej pory Partię Czapek. Zapewne w nadziei, że nowo wybrani politycy lepiej sobie poradzą z zaistniałą sytuacją. Wielu wówczas myślało, że gorzej być już nie mogło. Tymczasem, okazało się, że jednak mogło.
Jak to często bywa z politykami, którzy przejmują stery po latach bycia w opozycji, Partia Czapek postanowiła od razu zabrać się do ciężkiej pracy. Żywiąc – prawidłowe, trzeba to uczciwie przyznać – przekonanie, wedle którego spadek siły nabywczej pieniądza lub jak kto woli wzrost cen był spowodowany przyrostem papierowych banknotów, rządzący postanowili – tym razem bardzo błędnie! – wycofać je z obiegu w stopniu znaczącym. Czyniąc to, ceny rzeczywiście miały zejść w dół, lecz ów deflacyjny zabieg miał być wykonany sztucznie. W praktyce nie czyniło to różnicy, a nawet miało negatywne skutki uboczne. Cóż bowiem obywatelom z niższych cen, kiedy równocześnie z obiegu znikało równie wiele pieniędzy? Politycy wylali więc dziecko z kąpielą.
Zanim jednak doszło do depresji w postaci spadków cen po deflacyjnym zabiegu „Czapek” na scenie pojawił się znów P.N. Christiernin. Ten sam, który słusznie przewidywał już kilka lat wcześniej co wyjdzie z działań „Kapeluszy”. Wytłumaczył on wszystko w szczegółach, ale i dodał, że nagłe wycofanie pieniędzy z rynku wywoła depresję ekonomiczną. Lecz i tu znów, politycy wiedzieli „lepiej”.
Nakazali wycofywać banknoty, żeby zmniejszyć ceny. A te zgodnie z prognozą spadały, zaś samym ludziom starczało na mniej. Dlaczego? Bo mieli jeszcze mniej pieniędzy. Przybywało im za to coraz więcej złości oraz trosk.
Swoją frustrację przełożyli na głosy, dzięki którym w wyborach 1772 roku wygrać miała… partia poprzednia! Dokładnie ta sama, która była odpowiedzialna za zburzenie pierwotnej stabilizacji i rozpoczęcie dodruku papierowych banknotów. O uniwersyteckiego ekonomistę nikt już nie pytał. Bo i po co? Ludzie preferowali uczyć się na własnych błędach.
I jak tu nie mówić, że historia się lubi powtarzać?
Wnioski
Co prawda nie doszło w Szwecji do hiperinflacji, lecz omawiany mechanizm opóźnionego wzrostu cen jak najbardziej zaistniał. Czasy współczesne różnią się o tyle od opisywanych, że wzrost długu i kreacji pustego pieniądza nie stanie raczej w miejscu. Mają wiele wspólnego z Republiką Weimarską oraz Stanami Zjednoczonymi z czasów Wojny Secesyjnej. Jeśli historia nie zrezygnowała ze swojej największej przyjemności, którą jest powtarzanie się, możemy spodziewać się wzrostu cen towarów, w tym złota, srebra i innych metali szlachetnych.