Kluczowym wydarzeniem minionego tygodnia były dwie publikacje dotyczące zatrudnienia w sektorze pozarolniczym w USA. Obie obnażają fakt, że sytuacja jest nieciekawa. W środę prywatna firma ADP opublikowała raport, według którego w sektorze pozarolniczym powstało 27 tys. nowych miejsc pracy (wobec prognozowanych 183 tys.), zaś w piątek ukazały się oficjalne dane NFP, które wskazały wynik nieco wyższy – 75 tys. – ale wciąż daleki od oczekiwań.
Paradoksalnie te negatywne dane spowodowały wzrosty na Wall Street. Dlaczego? Po pierwsze: dane ADP często rozmijały się z NFP, co mogło dawać nadzieję, że nie jest wcale aż tak źle. Druga przyczyna jest dużo bardziej poważna – entuzjazm inwestorów może wiązać się z faktem, że teraz FED już nie będzie miał wyjścia. Obniżki stóp procentowych zapowiedziała już m.in. Australia oraz Indie. Obecnie prawdopodobieństwo obniżki stóp procentowych już w lipcu, jest oceniane przez inwestorów na 50 proc., zaś sam przewodniczący FED Jerome Powell mówił, że należy reagować na zmieniającą się sytuację ekonomiczną.
Czytaj także: Peter Schiff: Bańka zamiast siły ekonomicznej
Przypomnijmy, że gdy Jerome Powell został wybrany na szefa FED, jego plany zakładały powolne, ale jednak konsekwentne podwyżki stóp procentowych, czyli kontynuację polityki FED, prowadzonej od 2016 roku. Podwyżki zostały zatrzymane w grudniu, kiedy to po raz pierwszy na amerykańskiej giełdzie zaczynały się pojawiać głębsze spadki. Na fali krytyki Donalda Trampa oraz presji finansjery z Wall Street FED ugiął się i zluzował nieco politykę pieniężną. Jednak ciężko nazwać to rozwiązaniem problemu. To jedynie jego odroczenie, bo oto po pięciu miesiącach znów kurs zaczął się łamać. Jednak inwestorzy już wiedzą – giełda będzie ratowana. Zwłaszcza teraz, że przyszły rok jest w USA rokiem wyborczym.
Czytaj także: Dalsza eskalacja wojny handlowej i spokój inwestorów
W dalszym ciągu głównym motorem dynamiki rynkowej zdaje się być konflikt handlowy pomiędzy USA a Chinami. Zdaniem sekretarza generalnego OECD José Ángela Gurríi, wojna handlowa, od jej rozpoczęcia (czyli niemal od roku), zmniejszyła tempo wzrostu światowej gospodarki o 1 proc. Choć nie przynosi ona rezultatu, a w czerwcu nawet przybrała na sile, Trump zdaje się mieć poparcie nawet części opozycji.
Czytaj także: Mark Mobius: wojna handlowa wstępem do kryzysu
Kurs złota w ubiegłym tygodniu wzrósł o 2,72 proc. i choć dziś spadł w okolice 1 327 USD, to w piątek przebił poziom 1 340 USD, dochodząc momentami do 1 346 USD. Obniżka stóp procentowych – jeżeli dojdzie do skutku – oznaczać będzie prawdopodobnie osłabienie dolara i dalsze wzrosty ceny złota. Choć oczywiście nie bez znaczenia będzie dalszy rozwój sytuacji na froncie wojny handlowej. Ciekawie wygląda także srebro, które zwykle podąża za złotem ślad w ślad, czasem z niewielkim opóźnieniem, jak to miało miejsce w IV kwartale ubiegłego roku. Obecnie srebro sygnalizuje pewne wzrosty, ale w dalszym ciągu znajduje się w okolicach poziomów znanych z końca ubiegłego roku.