Inflacja tylnymi drzwiami

Jedną z nielicznych dobrych informacji gospodarczych w pierwszej połowie 2013 roku była wyjątkowo niska inflacja. Dość ostra polityka Rady Polityki Pieniężnej spowodowała, że przez 2012 rok prawie w ogóle nie zmieniała się ilość pieniądza w obiegu, co z kolei sprawiło, że przez ostatnie 12 miesięcy ceny praktycznie nie wzrosły.

Niska inflacja to oczywiście powód do radości dla ludzi, którzy próbują codziennie związać koniec z końcem. Jednak nie wszyscy ten fakt przyjęli z zadowoleniem. Najbardziej smutny z tego faktu wydaje się minister finansów. W skrócie – niższa inflacja spowodowała, że dochody podatkowe są niższe od zakładanych, co z kolei zmusza do nowelizacji budżetu. Niższa inflacja to zwykle także oznaka tego, że banki nie rozszerzają szybko akcji kredytowej, która może dać fałszywe poczucie prosperity i poprawić tymczasowo notowania rządzących.

Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że rząd jest wobec tej sytuacji bezradny. Polityka pieniężna spoczywa w Polsce w rękach oficjalnie niezależnych od rządu organów. Na powtarzające się regularnie komentarze ministra Rostowskiego o zbyt restrykcyjnej polityce pieniężnej w Polsce szef NBP, Marek Belka powiedział jedynie: „Ministrowi finansów pali się pod nogami”. Rząd nie może też po prostu nakazać bankom rozszerzenia akcji kredytowej, bo banki te są prywatne, a ponadto podlegają licznym regulacjom, które utrudniają łatwe zwiększanie sumy udzielanych kredytów.

Te przeszkody nie powstrzymały jednak zapędów rządzących, by wywołać inflację i stworzyć sztuczny boom inwestycyjny dzięki zwiększonej akcji kredytowej. Oba te cele świetnie ma wypełnić w najbliższych latach program Inwestycje Polskie, którego ważną część jest państwowy bank – Bank Gospodarstwa Krajowego.

Finansowa alchemia

BGK tak samo jak inne banki jest nadzorowany przez Komisję Nadzoru Finansowego. Zgodnie z wytycznymi KNF banki nie mogą udzielać w nieskończoność nowych kredytów. Każdy bank, jeśli nie chce popaść w konflikt z KNF-em, musi utrzymywać odpowiednio wysoki wskaźnik adekwatności kapitałowej. Wskaźnik ten pokazuje stosunek kapitałów własnych banku do sumy aktywów podzielonych na różne klasy ryzyka. Im aktywa bardziej ryzykowne, tym więcej kapitału potrzeba na ich utrzymywanie.

I tak, żeby np. udzielić kredytu przedsiębiorstwu na 100 zł, bank musi mieć przynajmniej 8 zł wolnego kapitału. Zdobycie nowego kapitału nie jest rzeczą łatwą. Zwykle dzieje się to przez akumulację zysków z lat ubiegłych (nieprzeznaczanie ich na dywidendę dla akcjonariuszy) lub przez emisję nowych akcji. Jeśli właściciele banku zdecydują się na którąś z tych opcji, to każda nowa złotówka kapitału może pozwolić na np. 12,5 zł nowych kredytów dla przedsiębiorstw.

BGK regularnie wykazuje zysk na koniec roku. Przykładowo w 2011 r. miał około 450 mln zł zysku, a w 2012 r. około 480 mln. Te zyski pozwalają na zwiększanie akcji kredytowej, ale skala tych działań nie zadowalała rządu. Dlatego też postanowiono dokapitalizować bank kwotą ok. 4 mld złotych pozyskanych ze sprzedaży akcji spółek skarbu państwa (m.in. PKO BP). Przy obecnych zyskach akumulacja takiego kapitału zajęłaby BGK prawie 10 lat. Cały polski sektor bankowy zarobił w 2012 r. 16,21 mld zł. Do tego część tego zysku (w niektórych bankach nawet 75%) będzie wypłacona w dywidendach. BGK jest zatem obecnie tym bankiem, który może najszybciej udzielać nowych kredytów.

Zgodnie z logiką działania regulacji kapitałowych obecnie ten państwowy bank może drastycznie rozszerzyć swoją akcję kredytową – o około 40-50 mld zł. Jest to kwota niebagatelna jak na polskie warunki. Wystarczy powiedzieć, że suma gotówki w obiegu i naszych depozytów na żądanie w bankach wynosiła na koniec czerwca tego roku prawie 524 mld zł. Tym samym BGK może poprzez poszerzenie akcji kredytowej zwiększyć podaż pieniądza w Polsce o prawie 10%. Będzie to oczywiście miało przełożenie na wzrost cen, jakie płacimy w sklepach.

Budowanie bez fundamentów

Zwiększenie ilości pieniądza w obiegu będzie też miało inne skutki. Po pierwsze, doprowadzi do redystrybucji dochodów na korzyść osób lepiej umocowanych politycznie. Po drugie, silna ekspansja kredytowa powoduje zniekształcenia w gospodarce, tworząc sztuczny boom, który musi zakończyć się kryzysem.

Tworzenie nowego pieniądza to proces, który prowadzi do wzbogacenia pierwszych użytkowników nowych pieniędzy kosztem tych, do których te pieniądze docierają na końcu. Jeśli zwiększamy ilość pieniądza w obiegu, to nie jest on neutralny, tzn. nie podnosi wszystkich cen i płac w tym samym czasie i w tym samym stopniu. Jeśli bank tworzy nowy depozyt, udzielając kredytu, to firma, która z tego kredytu korzysta, jej pracownicy i kontrahenci korzystają najbardziej – mogą oni kupować dobra jeszcze po niezmienionych cenach, choć środki pieniężne w ich dyspozycji rosną.

Dopiero z czasem zwiększone zakupy firmy, jej pracowników i podwykonawców doprowadzą do wzrostu cen dóbr, które kupowali. Nowy pieniądz nie dotarł jednak do wszystkich. Firma z tej samej branży, która nie dostała kredytu, jest w gorszej sytuacji – musi konkurować o pracowników z podobnymi kwalifikacjami i o te same surowce, chociaż jej przychody nie wzrosły. Jej zyskowność maleje – część jej dochodu zostaje przetransferowane do firmy, która kredyt uzyskała.

Dodajmy do tego, że te nowe pieniądze będzie tworzył bank państwowy, którego celem jest raczej spełnianie żądań polityków niż dążenie do zysków. Tak ogromne środki do dyspozycji banku powodują, że powstają ogromne możliwości do nadużyć, korupcji i podejrzanych związków biznesmenów z politykami. Już dziś widzimy np. szeroki przepływ kadr między urzędami państwowymi a prywatnym biznesem. BGK będzie mógł udzielić jednemu podmiotowi finansowania na 1,5 mld zł. Nikogo niech zatem nie zdziwi, gdy po kilku latach osoby odpowiedzialne za politykę kredytową BGK znajdą zatrudnienie w firmach powiązanych z beneficjentami hojnej akcji kredytowej tego banku.

Silna ekspansja kredytowa nie zbuduje także w Polsce dobrobytu. Ten bierze się bowiem z oszczędności – odkładania części dochodu na inwestycje zamiast przeznaczania go na konsumpcję. Tworzenie nowych depozytów nie sprawia, że dostępne jest więcej kapitału. Tworzy jedynie złudzenie tego, że ludzie oszczędzili więcej, dzięki czemu można sfinansować więcej inwestycji. Kiedy tylko jednak kurek z kredytami zostaje przykręcony na chwilę (np. gdy inflacja staje się już wysoka), okazuje się, że rozpoczęto inwestycje, które są nierentowne i których nie da się z zyskiem ukończyć. Nie inaczej będzie w wypadku programu Inwestycje Polskie, który ma być finansowany przez BGK. Po prostu nie da się długoterminowo zwiększać inwestycji, jeśli nie zmniejszamy konsumpcji – tak jak nie da się jednocześnie zjeść ciastko i mieć ciastko.

Ucieczka od reform

Gdyby inwestycje, które mają być sfinansowane przez BGK, były rentowne, to pewnie znalazłyby źródła finansowania na rynku. Największe polskie spółki nie mają raczej ostatnio problemów np. z emisją obligacji – ostatnio taką udaną emisję przeprowadził m.in. PKN Orlen. Kredyty udzielane przedsiębiorstwom przez banki także mają raczej tendencję rosnącą.

Sztuczne zwiększenie akcji kredytowej przez BGK to jedynie wybieg, który ma zastąpić poważne reformy, jakich potrzebuje polska gospodarka. Akcja kredytowa BGK napompuje tymczasowo statystyki Produktu Krajowego Brutto, a rosnąca inflacja zwiększy na jakiś czas podatkowe dochody budżetu. Nie przełoży się to jednak na dobrobyt zwykłych obywateli, którzy nie mają dobrych politycznych koneksji.

Przykład BGK pokazuje, jak bardzo potrzebne jest oddzielenie państwa od sektora bankowego. Kontrola choćby nad jednym bankiem sprawia, że rząd może skutecznie podważać rolę w teorii niezależnego od siebie banku centralnego w kreowaniu polityki pieniężnej. Umożliwia także odwlekanie w nieskończoność potrzebnych reform – jak obniżenie wydatków publicznych, zmniejszenie zatrudnienia w administracji rządowej czy ogólna deregulacja życia gospodarczego. Dokończenie prywatyzacji banków to zatem jeden z ważnych postulatów dla osób, którym marzy się w Polsce solidny pieniądz.

Mateusz Benedyk

Członek Zarządu Instytutu Misesa