Rządowe obietnice cz. 1

Frank Chodorov, amerykański wolnościowy publicysta, pisał w latach 60. XX w., że: „obligacja skarbowa to całkowicie niemoralna instytucja i dlatego za nic na świecie nie dam wcisnąć sobie choćby jednej”. Niestety, wielu Polaków nie może dziś pozwolić sobie na luksus nieposiadania obligacji. System Otwartych Funduszy Emerytalnych jest bowiem zaprogramowany tak, że znaczna część środków tam zgromadzonych wraca do państwa – OFE kupują obligacje skarbowe.

Na koniec czerwca 2013 r. wartość obligacji skarbowych w rękach OFE oceniano na 120,5 mld zł, co stanowiło 44,3% wszystkich aktywów zgromadzonych w drugim filarze emerytalnym. Tak ważna pozycja obligacji w portfelach OFE stawia pod znakiem zapytania sensowność nazywania tego filaru emerytalnego kapitałowym. Prawdziwy system kapitałowy miałby bowiem dwie zalety – sprzyjałby poważnie rozwojowi gospodarczemu oraz byłby niezależny od finansów publicznych.

Rozwój i pieniądze bez łaski rządu

Akumulacja kapitału to recepta na rozwój gospodarki. Jeśli nie wydajemy całego dochodu na konsumpcję, lecz część inwestujemy, to tym samym zwiększamy produktywność. Za zaoszczędzone środki możemy np. nabyć akcje czy obligacje, które firmy emitują na giełdzie. Środki z tych emisji firmy przeznaczają na wszelakiego rodzaju inwestycje (budowa fabryk, kupno maszyn czy oprogramowania, wysłanie pracowników na szkolenia), które sprawiają, że jesteśmy w stanie produkować więcej, lepiej i taniej. Większa produktywność przekłada się z kolei na wyższe realne płace.

Niestety, OFE nie inwestowały całości składek w sektor prywatny, dlatego też opisane powyżej dobroczynne efekty inwestycji były mniejsze, niż było to możliwe. To prawda, że warszawska giełda przez ostatnie kilkanaście lat mocno się rozwinęła i nie brakuje chętnych do emisji akcji na GPW. W ostatnich latach rozwija się także prężnie rynek obligacji korporacyjnych. Nie zmienia to jednak faktu, że mniej więcej połowa środków z OFE została przeznaczona na zakup obligacji skarbowych i nie wsparła tym samym rozwoju Polski. Zamiast tego środki ze składek przyszłych emerytur pomogły utrzymywać rosnącą prawie każdego roku armię urzędników – czyli ludzi, którzy raczej przedsiębiorcom w rozwijaniu swoich firm przeszkadzają.

OFE nie zapewniły także niezależności systemu emerytalnego od kondycji finansów publicznych. Żeby płacić odsetki od obligacji rząd musi ściągać podatki lub jeszcze bardziej się zadłużać. Dlatego też kupno obligacji przez OFE praktycznie nie ma sensu. Dalej bowiem wypłata emerytur z drugiego filaru zależy od tego, ile państwo jest w stanie zebrać z wszelakich danin publicznych. Od dokładnie tych samych czynników zależy to, czy państwo stać na wypłatę emerytur z ZUSu.

W polskim systemie prawnym istnieje pewne drobne uzasadnienie dla istnienia OFE kupującego obligacje. Nasza konstytucja zabrania zaciągania długu publicznego większego niż 60% PKB. Sposób liczenia tego długu sprawia, że zobowiązania wobec przyszłych emerytów zapisane na kontach ZUSu nie wliczają się do tego długu, a już obligacje trzymane przez OFE do długu publicznego się zaliczają. Wywiera to presję na ministra finansów, który musi starać się o obniżenie deficytu budżetowego, tak żeby nie zbliżyć się zanadto do konstytucyjnego progu. Koalicja rządząca próbuje właśnie rozpaczliwie uciec od tej granicy. W tym celu zaproponowano ostatnio kilka działań.

Nasze władze chcą np. przejąć obligacje zgromadzone w OFE. Dzięki temu mogłyby je anulować, przez co dług publiczny zmalałby magicznie o 120 mld zł. Rząd przyznaje bezczelnie, że nadal będzie winien Polakom taką samą sumę pieniędzy, jednak teraz część tego długu przed nami ukryje.

To nie jedyna statystyczna sztuczka, której możemy być wkrótce świadkami. Nawet jeśli nie udałoby się sztucznie ukryć części długu, to zawsze można zmienić drugą część ułamka – Produkt Krajowy Brutto. Ogłoszono ostatnio, że do tego wskaźnika będą wliczane nielegalne usługi – takie jak prostytucja czy handel narkotykami. Z tego powodu nominalnie staniemy się bogatsi, a polski dług będzie przez to stanowił mniejszą część PKB. Nie trzeba dużej przenikliwości, żeby dostrzec, że zliczanie nielegalnych, a więc nierejestrowanych usług, to ogromne pole do nadużyć. Bez normalnych księgowych raportów statystycy nie mogą po prostu trafnie oszacować skali tych działań, chyba że przeprowadzą np. szeroko zakrojoną inwigilację środowiska przestępczego. Skończy się to raczej na liczbach wziętych zupełnie z sufitu, które pozwolą ministrowi finansów na kolejne kilka miesięcy lub lat spokojnego snu.

c.d.n.

Mateusz Benedyk

Instytut Misesa