Rynek jest organizmem żywym, targanym przez rozliczne siły, o zróżnicowanych wektorach. Panuje pewna nieprzewidywalność. Gdyby było inaczej, na świecie byłoby znacznie, znacznie więcej Warrenów Buffetów. Problem w tym, że nie wszyscy mogą być multimiliarderami, czego FED zdaje się nie rozumieć.
Mysaver poleca:
Gdy pompowana przez lata bańka giełdowa zaczyna pękać, amerykański bank centralny wychodzi z siebie, żeby zapewnić na rynku płynność. Obniża stopy procentowe w sposób, jaki inwestorzy mogą odczytywać jedynie jako „paniczny” i wypluwa z siebie miliardy dolarów w nadziei, że uda mu się zatrzymać na parkiecie wesoły nastrój. Ale impreza się już skończyła. Ktoś odkrył, że zamiast dobrej gatunkowo wódki, przez cały czas lano spiryt niewiadomego pochodzenia. Kilka osób już poczuło się gorzej, a wujka Grześka zabrało pogotowie.
Jest panika i popłoch, panuje chaos. Choć, jak głosi teoria chaosu, wyłożona ładnie przez doktora Iana Malcolma w pierwszym filmie z cyklu Park Juraski, natura znajdzie sobie najbardziej optymalną drogę. Analogicznie jest z rynkiem. Tym, czego w tej chwili pragnie większość inwestorów, czyli ludzie z większym lub mniejszym kapitałem, zarządzający gigantycznymi funduszami inwestycyjnymi i maklerzy, jest płynność. Ta sama płynność, której dostarcza FED. Jednak bankierzy centralni sądzą, że celem podtrzymania płynności jest podtrzymanie wysokich kursów i dobrych humorów na Wall Street, podczas gdy dla inwestorów płynność to droga ucieczki i ratowania swoich pieniędzy. Pierwsza zasada Warrena Buffeta mówi: nie trać pieniędzy. Druga: pamiętaj o pierwszej zasadzie.
Co się stało ze złotem?
Po tym, jak FED ściął stopy do zera w trybie nadzwyczajnym i wstrzyknął w rynek kolejną dawkę pieniędzy, na Wall Street pojawiło się odbicie – oczywiście chwilowe, podobnie jak poprzednie chwilowe odbicie, które również wywołane zostało przez impuls stymulacyjny banku.
Ten ostatni impuls nie był może rekordowo duży („zaledwie” 700 mld USD – tydzień wcześniej FED wpompował w rynek 1,5 bln USD), ale towarzyszyło mu spore cięcie stóp procentowych, a wszystko to dosłownie na kilka dni przed zaplanowanym na 17-18 marca spotkaniem. Co więcej, w ramach walki z paniką rynkową wywołaną koronawirusem, podobne operacje przeprowadziły także inne banki centralne, na całym świecie – m.in. w Japonii, Chinach, Nowej Zelandii, Australii, Kanadzie, Turcji, Anglii i Izraelu.
Jeżeli zatem wypuszczenie 1,5 bln USD na rynek określone zostało jako „opcja nuklearna”, to dla tej ostatniej operacji właściwie brakuje już adekwatnego określenia.
Widać było na wykresach, że impulsowi temu towarzyszyło spore odbicie na głównych indeksach na Wall Street, a jednocześnie złoto zaczęło spadać. Można by teoretycznie mówić o sukcesie FED, gdyby nie fakt, że był to jednak sukces bardzo krótkotrwały. W piątek S&P500 wykonał niewielki skok z 2550 punktów do 2700 punktów, jednak już poniedziałkowa sesja przyniosła kolejne spadki. Złoto zaś spadło i w piątek, i w poniedziałek. Dlaczego?
Przyczyny można doszukiwać się w kontraktach terminowych. Skoro w ciągu ostatniego roku stale notowano historyczne przyrosty, należało się spodziewać, że kontrakty te w końcu kiedyś zaczną wygasać. I nastąpiło to właśnie teraz. Jednocześnie inwestorzy, którzy swoja wiarę pokładają w tzw. „papierowym złocie”, nie odczuwają szczególnego sentymentu do złota samego w sobie – w przeciwnym razie wybraliby metal fizyczny. Toteż biorą dolara jak inni i przyjmują postawę „wait and see”.
Powrót do przeszłości?
Jak zauważa na łamach portalu Bankier.pl Krzysztof Kolany, z sytuacją, kiedy w obliczu kryzysu cena złota gwałtownie spada w dół, mieliśmy do czynienia jesienią 2008 roku, kiedy to również notowania kontraktów terminowych na złoto gwałtownie spadły, a jednocześnie na rynku pojawiały się przestoje w dostawach złota fizycznego. Jak wiadomo, przez następne 3 lata mieliśmy do czynienia z największą hossą na złocie w historii. Zdaniem Kolanego możliwe jest, że doświadczymy sytuacji analogicznej, jak ta sprzed 12 lat.
Kolejną analogią do tamtej sytuacji są przestoje w dostawach. Obecnie hurtownicy i dostawcy informują swoich kontrahentów o możliwych opóźnieniach w dostawach fizycznego metalu, wynikających z wprowadzenia licznych obostrzeń i procedur, mających na celu zwalczanie pandemii koronawirusa.
I w końcu: złoto w dalszym ciągu cieszy się opinią bezpiecznej przystani, co oznacza, że w dalszym ciągu wielu inwestorów może zdecydować się na jego zakup, zwłaszcza w sytuacji, gdy akcje panicznie wymieniane są na dolara, a dolar z kolei jest psuty przez dodruk. Na dłuższą metę ochrona wartości w tej walucie może być utrudniona, tymczasem złoto i srebro znów znajdują się na poziomach, kiedy ich ceny są atrakcyjne.
Fot. Federalreserve, flickr, Public Domain