Na giełdzie nie trzeba być wytrawnym traderem, żeby notować zyski. W inwestowaniu w akcje często zdają egzamin bardzo proste strategie.
Wydaje się, że dla początkującego inwestora nie może być niczego gorszego niż zakup akcji na samej górce. Weźmy pod uwagę pechowca, który zainwestował na GPW w lipcu 2007 roku, gdy warszawskie indeksy wyznaczały historyczne szczyty, a następnie o swoim zakupie – zgodnie z zasadą „kup i trzymaj” – zapomniał na kolejne 10 lat.
Nawet po takim czasie prawdopodobnie wciąż byłby on pod kreską. Indeksowi WIG po dekadzie od rekordów, w lipcu 2017 roku, – do historycznego szczytu nadal brakowało bowiem około 8% (inny z głównych indeksów, WIG20, musiałby zaś urosnąć o przeszło 60%, by wyrównać rekordy, ale oba wskaźniki nie są porównywalne – ten obejmujący 20 spółek nie uwzględnia bowiem reinwestowania dywidend i przez to każdego roku relatywnie traci nawet kilka punktów procentowych względem WIG). Po drodze, na początku 2009 roku nasz pechowy inwestor mógłby z nerwów osiwieć, wiedząc, że jego portfel skurczył się o niemal 70%. A później również w latach 2011-2012 przeżywałby trudne chwile.
Tymczasem wystarczyłoby zmienić nastawienie i postawić na systematyczność zamiast jednorazowej dużej inwestycji. Przy takim podejściu bessy są mniej rujnujące, a szanse na zyski większe.
Rozważmy bowiem taką prostą strategię – 100 złotych inwestowane co miesiąc w papiery spółek z GPW (dla porównywalności i uproszczenia – w koszyk spółek ujętych w WIG; w praktyce powinno to być kilka lub kilkanaście spółek). Pierwsza inwestycja dokonana po pierwszej sesji lipca 2007 roku, czyli na parę dni przed szczytem wielkiej hossy na GPW, a ostatnia z początkiem czerwca 2017 roku. Przez 10 lat oznaczałoby to…
Pełną treść artykułu znajdziesz w wydaniu papierowym Mysaver 4(6)/2017