Ci, którzy żywo interesują się tematem metali szlachetnych, żyją zapewne ostatnim półroczem, kiedy to złoto wykonało spektakularny zwrot i z poziomu 1150 USD dobija dziś do 1320 USD. Jak jednak miało się złoto dokładnie 10 lat temu? Sprawa jest o tyle ciekawa, że niedawno „świętowaliśmy” dziesiątą rocznicę kryzysu subprime.
1 lutego 2019 roku o godzinie 12:00 cena złota przebiła się przez poziom 1321,5 USD, a istnieje spora szansa, że dzień zakończy również powyżej tego poziomu. Ostatnie kilka dni to fantastyczny rajd, który metal wykonał po dwóch tygodniach stagnacji. Cena rośnie wraz z popytem, który z kolei jest pochodną sytuacji gospodarczej oraz geopolitycznej. Istnieje dziś wystarczająco dużo powodów, by choć część swojego majątku przechowywać w formie fizycznego kruszcu.
Jak pokazuje ostatni raport Światowej Rady Złota, nawrót w stronę kruszcu jest kwestią ostatniego kwartału ubiegłego roku. Wtedy to właśnie pojawiła się korekta na Wall Street, a wiele gospodarek zaczęło odczuwać skutki spowolnienia. Coraz częściej też słyszymy o brexicie.
10 lat wcześniej
1 lutego 2009 roku uncja złota kosztowała 952 USD, a więc ktoś, kto kupił ją wtedy, jest dziś jakieś 370 dolarów „do przodu”. Oczywiście umownie, bo podaję cenę giełdową, a fizyczny produkt zawsze kosztuje nieco więcej.
Zaznaczyć także trzeba, że owego 1 lutego 2009 roku obserwowaliśmy pierwszy, znaczny peak, po październikowej depresji. Nie przejęzyczyłem się. Złoto w marcu 2008 roku kosztowało 968,43 USD, po czym nastąpiła seria spadków, których moment kulminacyjny przypadł na 1 października 2008 roku. Wówczas uncja kosztowała 730,75 USD. Jeśli ktoś kupi wtedy, dziś jest „do przodu” ponad 590 „baksów” (na 10 uncjach to już 5 900 USD – ładna liczba, prawda?).
Również otoczenie w tamtym czasie było depresyjne. Po pęknięciu bańki na nieruchomościach doszło do bankructwa gigantycznego banku inwestycyjnego, jednego z największych – Lehmann „zbyt wielki by upaść” Brothers. Wtedy to właśnie wszystko posypało się, jak domek z kart. Rozpoczęła się recesja, która rozlała się na cały świat, a w niektórych miejscach jej efekty są widoczne do dziś (zadłużenie niektórych europejskich państw).
Czytaj także: Jak kryzys subprime wpłynął na Europę?
Kto zaufał złotu w tych mrocznych czasach, mógł odsprzedać je np. w 2011 czy 2012, kiedy to cena uncji oscylowała w granicach
Analogie?
Pomiędzy rokiem 2008 a 2018 istnieje bardzo wiele analogii. W pierwszym kwartale ubiegłego roku również zanotowaliśmy lokalny szczyt, na wysokości 1 343 USD. Drugi i trzeci kwartał przyniósł serię spadków, której bolesnym efektem był spadek popytu, szczególnie ze strony złotych ETF-ów. Dla wielu analityków rynkowych to właśnie one są wyznacznikiem formy złota, ponieważ do pewnego stopnia odzwierciedlają popyt na metal fizyczny, a jednocześnie są dużo bardziej transparentne, jeśli chodzi o wolumeny.
Wobec powyższego (a także hossy na Wall Street), złoto w pewnym momencie stało się nawet passé (głównie w mediach), choć – jeżeli mamy być uczciwi – dramatu tak naprawdę nie było. Jeżeli zestawimy sierpniowe minimum z dwoma poprzednimi (grudzień 2016 i listopad 2015), to i tak widać, że długoterminowo cena złota idzie w górę. W październiku 2008 roku złoto również osiągnęło lokalne minimum, które – tak jak w sierpniu – okazała się jedynie korektą.
Dalszą historię znamy – od lutego 2009 roku, kiedy to uncja kosztowała 952 USD, cena złota pięła się w górę, aż do ponad 1 825 USD w 2011.
Wnioski?
Wnioski każdy powinien wyciągnąć sam, na własną odpowiedzialność. Nie mówię, że czeka nas powtórka z 2011 roku, ponieważ tym razem nie doświadczyliśmy tak silnego wstrząsu, jak w 2008. A to właśnie on wybił cenę złota do tak wysokich poziomów. Jednak mamy długoterminowy, stabilny wzrost, który odzwierciedla stan gospodarki, w szczególności utratę wartości pieniądza i rosnące zadłużenie.