Istnieją szacunku mówiące o tym, że jedynie 6 procent światowej gotówki mogłoby być wypłacone w formie papierowej. Tymczasem przykład Cypru pokazał, że „run na banki” i związane z nim blokady wypłat to nie żadne bajki. Podobnie jak opodatkowanie oszczędności. Nowa fala choroby zwanej kryzysem może rozprzestrzenić się na cały kontynent szybciej niż myślimy.
Cypryjskie przebudzenie
Co właściwie wydarzyło się na Cyprze? Większość relacji medialnych najpierw koncentrowała się na rychłym bankructwie, nie tłumacząc co ono właściwie oznacza, oraz na próbie zagarnięcia części oszczędności z cypryjskich banków, która z kolei wywołała masową panikę i blokadę banków.
Kiedy banki zaczęły ponownie wypłacać pieniądze, a większość obywateli uniknęła straty części oszczędności, media uznały problem za rozwiązany. Niestety był on daleki od rozwiązania. Rząd cypryjski faktycznie wycofał się z opodatkowania większości lokat i odblokował banki, zatem jakim cudem kryzys ucichł? Wśród alternatywnych propozycji ratowania finansów tego raju podatkowego była sprzedaż rezerw złota i pomoc ze strony Rosji.
De facto nie doszło do żadnego z tych rozwiązań. Kluczem do rozwiązania problemu okazało się opodatkowanie tylko części lokat. Lecz dość kluczowej części, gdyż państwo zagarnęło kilka procent z lokat powyżej 100 tys. euro. W ten sposób osiągnięto kilka celów. Spełniono oczekiwania eurokratów, którzy nakazywali takie właśnie rozwiązanie, uspokojono rozwścieczone społeczeństwo (bo mniej liczni najbogatsi nie będą przecież protestować) ale przede wszystkim utworzono precedens.
Kiedy już zamieszanie wokół Cypru cichło, z Brukseli zaczęły płynąć sygnały, że opodatkowanie oszczędności to rozwiązanie, które się sprawdziło i może być użyte w dowolnym kraju w niedalekiej przyszłości. Oczywiście w tak zwanej „ostateczności”. W tej sytuacji wystarczy połączyć fakty by zauważyć, że teraz żadna lokata czy inna bankowa forma lokowania kapitału nie jest już bezpieczna. Europa wraca do pomysłów rodem z totalitarnego ZSRR. I niestety nie ma w tym porównaniu cienia przesady zważywszy na konfiskaty jakie przeprowadzano w latach 30-tych na terenie związku radzieckiego.
Kto zatem będzie następny w kolejce do zabierania oszczędności? Słowenia, a może Portugalia lub któryś z krajów bałtyckich? A może Polska, która podpisała pakt fiskalny, który nakłada na nas głównie obowiązki nie dając zbyt wiele w zamian. Pewne doświadczenia już mamy, od lat stosując podatek od zysków kapitałowych tzw. „podatek Belki”.
Czytaj także: Czy Unia Europejska pozwala bankom sięgać po nasze pieniądze?
Gwarantowane straty
Pozostańmy zatem na krajowym podwórku. Po ostatniej obniżce stóp procentowych oferty lokat 2 i 2,5 procentowych to standard w ofercie banków. Lokata bankowa na 2,5 procent, przy 10 tysiącach złotych przyniesie w dwa lata 505 złotych odsetek. Musimy je oczywiście pomniejszyć o 95 złotych podatku od zysków kapitałowych, co da nam ostatecznie 409 zł zysku. Jeśli jednak sprawdzimy jak wartość sumarycznej kwoty 10 409 zł osłabi 2 procentowa inflacja okaże się, że po dwóch latach zarobimy… złotówkę!
Biorąc pod uwagę opłaty bankowe za przelewy i „symboliczne” opłaty za otwarcie i zamknięci niektórych lokat, zamiast gwarantowanych zysków mamy gwarantowane straty. Trudno tu jednak bezpośrednio obwiniać banki. Nie są to instytucje charytatywne. Ich oferta jest ściśle powiązana ze stopami procentowymi, trudno obciążać je też rosnącą inflacją.
Czytaj także: Inflacja i niskie stopy procentowe – jak chronić oszczędności?
Dziś trudno wyobrazić sobie kierownika banku, który sadzi własne warzywa, szyje ubrania, naprawia samochód czy kanalizację w mieszkaniu. Jest on mocno wyspecjalizowany w bardzo wąskiej kategorii usług bankowych, na które jednak we współczesnym świecie znajduje popyt, co umożliwia mu ich zamianę na dobra i usługi innych uczestników wymiany.
Tak wysoka specjalizacja jest tworem naszych czasów i trudno powiedzieć, czym mogłoby zakończyć się zachwianie tego procesu. Nie jesteśmy dziś w stanie powrócić do gospodarki barterowej — a to ze względu na fakt, że większość z nas utraciła już umiejętności niezbędne do przetrwania.
Pieniądze znajdujące się obecnie w obrocie są niemal całkowicie wirtualne. Drobne banknoty i monety służą nam do codziennych transakcji, ale już większe kwoty to najczęściej cyferki widniejące na koncie w banku. Nawet nie oglądamy już swoich pensji — po zaksięgowaniu na koncie większość transakcji dokonujemy kartą płatniczą, a rachunki najczęściej regulujemy przelewami. W takim świecie lokata bankowa wydaje się naturalnym sposobem na oszczędzanie.
W Polsce podkreśla się ich dodatkową zaletę jaką jest gwarancja skarbu Państwa. Pamiętajmy jednak, że lokaty gwarantowane są jedynie do kwoty 100 tys. euro. Liczba brzmi znajomo? Przypomnijmy, że również lokaty do 100 tys. euro zostały uchronione przed podatkami rządu cypryjskiego. Oznacza to, że w przypadku masowego upadku banków, ponownie zapłacą najbogatsi. Lecz biedniejsi są chronieni tylko pozornie. W przypadku niewypłacalności Państwa wszelkie gwarancje mogą stać się tylko nic nie znaczącym zapisem. Do nas należy ocena, czy możemy na tyle zaufać współczesnemu systemowi finansowemu i gwarancjom państwowym, by czuć się w pełni bezpiecznie. Jeśli jednak zostawimy czarne scenariusze na boku i wrócimy do inflacji, zobaczymy, że nasze pieniądze tracą na wartości już dziś, bez całkowitego krachu finansów czy globalnego konfliktu.
Wszystko przez wspomnianą inflację. Spustoszenie jakie może siać właśnie inflacja w naszych portfelach pokazuje dobitniej inne wyliczenie. Jeśli trzymalibyśmy 10 tysięcy złotych w przysłowiowej skarpecie przez 10 lat 2 procentowa inflacja „zjadłaby” ponad 1800 zł z naszych oszczędności. Inflacja dwukrotnie wyższa, czyli 4 procentowa, już ponad 3300 zł. Tymczasem warto pamiętać, że dzisiaj inflacja jest czymś naturalnym. Wyraża ona ogólny spadek wartości nabywczej pieniądza objawiający się we wzroście cen towarów i usług. Wśród ekonomistów dominujących nurtów jest ona wręcz uważana za coś dobrego i naturalnego w sytuacji kiedy gospodarka rośnie. Co przekłada się na swego rodzaju „stymulowanie inflacji”.
Tymczasem jak wykazał Mateusz Benedyk z Instytutu Misesa w „Uważam Rze”, historia zna przypadki gdy wzrost gospodarczy szedł w parze ze spadkiem cen. W dzisiejszej rzeczywistości jesteśmy skazani na inflację i pozostaje nam jedynie chronić kapitał przed jej skutkami. Znanymi od dawna sposobami na takie zabezpieczenie są inwestycje w dobra trwałe, zachowujące wartość takie jak ziemia czy złoto.
Złota skarbonka
Nasuwa się oczywiście pytanie w jaki sposób złoto czy nieruchomości mogą chronić nasz kapitał przed inflacją? W przypadku nieruchomości mechanizm polega na tym, że ich wartość długoterminowo zwykle lekko wyprzedza ogólny wzrost cen w gospodarce.
Choć oczywiście zdarzały się takie sytuacje jak na początku kryzysu w USA, gdzie nieruchomości były potraktowane jako jedna z baniek, co z kolei spowodowało załamanie tego rynku. W tej sytuacji ujawniła się jeszcze inna słabość tego rynku. Nieruchomości nie mają szczególnie dużej płynności. Sprzedaż bywa sporym problemem i często trudno jest wyczuć odpowiedni moment na wyjście z inwestycji. W przypadku złota mechanizm ochrony przed inflacją polega nie tyle na stałym wzroście cen (co akurat było obserwowane w ostatniej dekadzie) lecz na ogólnym trzymaniu wartości. Kruszec nazywany królewskim jest znany od tysiącleci. Złoto spełniało rolę pieniądza lub punktu odniesienia dla walut. Dziś w czasach „pieniądza wirtualnego” nie ma już takiej pozycji w świecie finansów lecz nadal doskonale przechowuje wartość. To wszystko sprawia, że złoto wciąż ma szansę w wielkim stylu powrócić jako pieniądz, w formie nowej wersji standardu złota.
W czasie kryzysu, spadającego zaufania do banków i pieniądza papierowego, zabezpieczenie w złocie wydaje się być naturalnym krokiem. W przypadku bankructwa państwa, czy wybuchu konfliktu waluty mogą się stać jedynie zapisami komputerowymi lub kawałkiem papieru. Wtedy nasz kapitał przed stopnieniem ochronią jedynie tradycyjne formy pieniądza, takie jak złoto.