Wraz z uprzemysłowieniem i rozwojem systemu kapitalistycznego, w gospodarkach zaczęły się pojawiać cykle koniunkturalne. Nie oznacza to, że jesteśmy w stanie co do dnia obliczyć, kiedy nastąpi spowolnienie, ale z grubsza możemy to zrobić. Jak to się ma do kryzysów, czyli dużo głębszych spowolnień czy też recesji?
Czytaj także: 9 rzeczy, o których musisz pamiętać przed kryzysem
W swoim artykule Co i kto odpowiada za kryzys w gospodarce opublikowanym w portalu NBP Jan Cipur odwołał się do książki Carmen Reinhardt i Kennetha Rogoffa „Tym razem będzie inaczej. Osiem stuleci finansowych upadków”, zauważając, że choć otoczenie kryzysu może być różne, jego przyczyny praktycznie zawsze są takie same: chciwość, zachłanność, rozpasanie, niefrasobliwość…
Pisał o tym również Krzysztof Krzemień w artykule Czego uczy nas historia?. Kryzysy i bankructwa państw to najczęściej skutek połączenia złej polityki, chciwości banków oraz ludzi. Krótko mówiąc – odpowiadamy za nie wszyscy.
Czytaj także: NBP nadal kupuje złoto?
Co zwiastuje kryzys i czy da się go przewidzieć?
Dysponujemy wieloma wskaźnikami, które dostarczają nam mniej lub bardziej istotne informacje na temat tego, co szykuje się w gospodarce. Jednak mnogość tych wskaźników i złożoność całego systemu sprawia, że w ocenie sytuacji nie można posługiwać się tylko jednym. Przykładowo wskaźnik PMI (Purchasing Managers Index) to wskaźnik informujący o nastrojach panujących wśród menedżerów logistyki ze starannie wyselekcjonowanych firm. Jego spadek oznacza, że w danej gałęzi dzieje się źle. PMI istotnie przekłada się na PKB.
Czytaj także: Kiedy warto kupić złoto?
Nieprzewidywalne innowacje
Czynnikiem kryzysogennym, zdaniem Jana Cipura, są innowacje finansowe. I w przypadku ostatnich kryzysów potwierdza się to całkowicie: w 2000 bańka dot-com (nie dotyczy bezpośrednio innowacji, ale związana jest z zachłyśnięciem się nowymi technologiami – pompowano wszystkie spółki, które miały cokolwiek wspólnego z internetem), w 2007 r. niebagatelną rolę odegrały nowe instrumenty finansowe CDO (collaterised debt obligations).
Czytaj także: Upadek Lehman Brothers
W odniesieniu do dzisiejszych czasów można powiedzieć, że element niepewności wprowadzają waluty cyfrowe oraz technologie takie jak blockchain. Wokół nich dzieje się bardzo dużo PRu. Coraz częściej słyszymy, że jakiś problem może być rozwiązany za pomocą blockchain. W efekcie wystarczy, że nowa spółka wchodząca na giełdę miała w prospekcie informacyjnym jakąś wzmiankę o blockchain, żeby automatycznie wzbudzić zainteresowanie. Jest to sytuacja bliźniacza do czasów bańki dot-com, a obecne poziomy Nasdaq Composite zdają się to potwierdzać.
Blockchainowy projekt JPMorgan przyciąga coraz więcej banków #JPMorgan #blockchain #banks #IIN #ANZ #RoyalBankofCanada #Santander #SocieteGenerale https://t.co/l0lYi4wY3Z
— Bithub (@BithubPl) 19 października 2018
Czytaj także: Bitcoin – waluta przyszłości czy spekulacyjna bańka?
Boomy mieszkaniowe
Według Jana Cipura, boomy mieszkaniowe również mogą świadczyć o zbliżającym się kryzysie. Budownictwo mieszkaniowe to jedna z ważniejszych gałęzi gospodarki. Ilość budowanych mieszkań oraz zapotrzebowanie na nowe mieszkania to wskaźniki, które świadczą o kondycji gospodarki. Gigantyczny wzrost liczby mieszkań, cen oraz zapotrzebowania świadczą o niepochamowanym optymizmie odnośnie przyszłości.
Wszystkim w takich chwilach trudno powiedzieć „stop”: politykom, którzy mogą pokazać rosnące słupki, deweloperom, którzy rozpoczynają kolejne inwestycje, ale także i konsumentom, którzy właśnie przymierzają się do kredytu, żeby kupić drugie mieszkanie na wynajem.
Czytaj także: Inflacja i niskie stopy procentowe – jak chronić oszczędności?
Zadłużenie
Ten punkt łączy się trochę z poprzednim, ale także wybiega nieco szerzej. Boom mieszkaniowy i boom giełdowy najczęściej zasilane są takim samym paliwem – długiem. Niskie stopy procentowe, które zostały wprowadzone, by zwalczać poprzedni kryzys, stają się w pewnym momencie zaczynem na kolejny kryzys. Tak było po 2000 roku – stopy zostały obniżone i zaczął się boom mieszkaniowy, który doprowadził do 2007 roku. W latach 2004-2006 wysokość stóp procentowych była normalizowana, co w efekcie doprowadziło do pęknięcia bańki kredytowo-nieruchomościowej, a w efekcie do ujawnienia toksycznych papierów, którymi handlowały między sobą banki inwestycyjne.
Dziś mamy znów wszędzie duże zadłużenie, a amerykański FED podnosi stopy procentowe. Trudno w tej sytuacji oczekiwać, że tym razem będzie inaczej.
Czytaj także: Dług publiczny USA osiągnął rekordowy poziom
Liberalizacja rynków
Kryzys z 2008 roku nie byłby możliwy, gdyby w 1999 roku nie wycofano ustawy Glass-Steagall Act. Została ona uchwalona 4 lata po czarnym czwartku z 1929 roku, i miała z założenia chronić konsumentów przed nadmiernym ryzykiem, poprzez zakazywanie łączenia bankowości inwestycyjnej z depozytowo-kredytową.
Należy także podkreślić, że zarówno Bill Clinton, jak i George W. Bush, dołożyli wszelkich starań, by każdy Amerykanin mógł sobie kupić swój własny dom. Idea piękna i chwalebna. Tylko że należałby uwzględnić w tym jeszcze jeden parametr: zarobki. Skoro nie każdego stać, to doprowadzenie do tego, żeby banki udzielały kredytów za wszelką cenę, nie było dobrym pomysłem.
Czytaj także: GetBack: kryzys zaufania na rynku kapitałowym
Czy któreś z tych czynników występują dziś?
Tak. Niemal wszystkie. Mamy niskie stopy procentowe, które zachęcają do kredytowania się i inwestowania w nieruchomości oraz nowe technologie. Mamy niepokojąco wysoki poziom Nasdaq Composite. I mamy też niekontrolowany wzrost zadłużenia. Donald Trump jest prezydentem ze świata biznesu, więc liberalizacja też jest. Obniżył podatki, co w normalnych warunkach byłoby bardzo dużym plusem. Ale nie wtedy, gdy rośnie zadłużenie. W efekcie w USA powstał gigantyczny deficyt budżetowy.
Czytaj także: Co daje lokata środków w złoto?
Czytaj także: Historyczne mennice: Mennica w Gubinie
Photo by Jametlene Reskp on Unsplash