Sytuacja globalnej gospodarki zmusza nas do intelektualnego wysiłku. Przykładowo – łamigłówką do rozwiązania jest znalezienie odpowiedzi dlaczego inwestorzy są gotowi ulokować 11,7 bln USD (jak wyliczyła agencja Fitch) w obligacjach, których zakup gwarantuje stratę… Jak to możliwe, zapyta każdy logicznie myślący, że ktoś kupuje obligacje Japonii, Szwajcarii, Niemiec czy Francji z ujemną stopą oprocentowania, które w dniu wykupu będą warte mniej niż w dniu nabycia?
Otóż wydaje się, że realizuje się scenariusz niepewności, coraz poważniejszym problemem staje się przewidzenie kierunku zmian. Problem w tym, że ekonomia nie jest nauką eksperymentalną w sensie makro. Historia podąża jedną ścieżką i tylko jeden wariant możliwych historii staje się rzeczywistością. Modelowanie przyszłości na bazie naszych wyobrażeń o przyczynach zdarzeń przeszłych pomija mnogość alternatyw które mogły wystąpić ale nie wystąpiły bo w szczególnych warunkach w przeszłości był inny dostęp do informacji…
Przewidywanie przyszłości jest trudne, a posiłkowanie się przy tym modelami opartymi na zdarzeniach w przeszłości jest obarczone błędem. Nie jesteśmy bowiem w stanie na podstawie przeszłych zdarzeń, które wydarzyły się raz w ściśle określonych warunkach, ocenić prawdopodobieństwa przyszłych w warunkach zmienionych.
Nie sposób więc powiedzieć jak zmieni się gospodarka czy wyniki giełdy w związku z wydarzeniami na świecie. Liczba zmiennych jest nieskończona. Liczba powiązań rośnie ekspotencjalnie do liczby elementów. Modelowanie takiego organizmu wymyka się percepcji ludzkiej.
Wniosek z tego taki, że opieranie się na modelach, które wydawały się działać w „stabilnych czasach” może nie dawać jednoznacznych rezultatów przy próbie predykcji zdarzeń w czasach turbulentnych.
Polecam w tym kontekście lekturę „Fooled by randomness” Nassima Taleba.
Mamy więc czasy niepewności co do tego jak rozwinie się bieżąca sytuacja ekonomiczna. Jednak nawet jeśli nie jesteśmy w stanie określić co dokładnie się wydarzy, możemy oceniać ryzyka różnych alternatyw.
To właśnie się dokonuje teraz, w sytuacji niejasnej przyszłości UE, Wielkiej Brytanii, globalnego systemu finansowego, etc. Inwestorzy globalnie oceniają jako wysokie ryzyko negatywnych wydarzeń.
Nie wiedząc co ich czeka, szukają dla kapitału papierów względnie bezpiecznych. Lepszy znany diabeł niż nieznane wody. Bezpieczniejsza jest wszak gwarantowana strata tylko 1% niż niepewna, ale możliwa strata 20%-50%-100% wartości aktywów. Wybierając takie alternatywy inwestorzy wskazują, że czują lęk…
Jedną z niepewności, które ten lęk podsycają jest to, że inwestorzy nie wiedzą co czeka Wielką Brytanię po referendum w sprawie Berxitu. Co gorsza inwestorzy widzą, że sami Brytyjczycy też nie wiedzą co zrobili. Establishment w Londynie, który dotychczas zachęcał do głosowania za Brexitem chowa głowę w piasek. Szkoci się wściekają z bezsilności bo nikt ich nie chce słuchać, ani w Londynie ani w Brukseli, a brytyjscy rolnicy zaczynają liczyć czy ten cały Brexit to im się w ogóle opłaci… rychło w czas.
Na razie rząd w UK rzucił ręcznik i zostawił Brexit swoim następcom. Tu jednak pojawia się problem bo na następcę Camerona to zbyt wielu chętnych nie ma. Kto wie czy nie skończy się wcześniejszymi wyborami, a to już mogłoby być ciekawe.
Całe to zamieszanie stało się właśnie wymówką dla szefa Banku Anglii, który zapowiedział drukowanie pieniędzy. Trzeba wszak jakoś wspomóc kolegów z City. Dla szefów pozostałych banków centralnych taka sytuacja także zapewne będzie świetnym usprawiedliwieniem do produkcji kolejnych ilości pieniędzy. Banki bowiem najbardziej boją się kryzysu płynności i zaufania.
Jakoś nie zauważono pozytywnego wpływu druku pustego pieniądza na realną gospodarkę, jednak kolejne programy „luźnej” polityki monetarnej działają na system bankowy jak heroina… trzeba wciąż więcej i więcej pieniądza. Czyżby centralnych bankierów dosięgła ta sama przypadłość co legendarnego Havensteina?
Kandydatów do wsparcia świeżą gotówką zapewne nie zabraknie. Niestety, ale Europejskie banki mają pewien problem. Swego czasu pisałem o bankach włoskich – po wynikach referendum w UK ich kursy pospadały nawet o 30%. Premier Matteo Renzi zasugerował, że rozważany jest pakiet pomocowy o wartości 40 bilionów euro w postaci dokapitalizowania lub gwarancji rządowych. Włosi są gotowi odpalić taką pomoc nawet wbrew Komisji Europejskiej – wygląda że politycznie także nie przyczyni się to do stabilizacji sytuacji w Europie.
Problemy ma też niemiecki sektor finansowy. Ostatnio Międzynarodowy Fundusz Walutowy opublikował druzgocący 63 stronnicowy raport na temat niemieckiego sektora bankowego i ubezpieczeniowego. Czytamy w nim, że Deutsche Bank jest jednym z podmiotów najbardziej przyczyniających się do globalnego ryzyka systemowego.
Pamiętajmy przy tym, że DB nie jest tylko bankiem, to jest Deutsche Bank, jeden najstarszych banków niemieckich (zaraz obok Comerzbanku i dawnego Dresdner Banku), który odgrywał od swego powstania w 1870 roku rolę nie tylko finansową, ale i polityczną. W ciągu ostatniej dekady odszedł od modelu tradycyjnej bankowości w kierunku zabawy z coraz bardziej ryzykownymi instrumentami finansowymi co trzepnęło go mocno w 2008 roku. Problemy ma jednak nadal. Zeszły rok to dla DB 6,7 biliona EUR strat i perspektywy wyjścia nad kreskę zarysowujące się dopiero w planach na 2018 rok. Pierwszy kwartalny raport w tym roku to dalszy 22% spadek przychodów względem roku ubiegłego, który już był ze stratą.
Beczka prochu w bilansie Deutsche Banku to jednak 41,9 trylionów (tak trylionów) dolarów w derywatach odziedziczonych po czasach swojej przygody z ryzykownymi inwestycjami przed 2008 rokiem.
Jest rzeczą absolutnie pewną, że w tej sytuacji banki centralne nie będą szukały wymówki i popędzą by wspomóc takich graczy jak Deutsche Bank. Rynek finansowy w Europie przypomina pole minowe, nie wiadomo pod kim co wybuchnie. Spodziewałbym się więc kolejnych dawek lekarstwa jakie znamy już od jakiegoś czasu… więcej druku pieniądza.
Scenariusz niepewności realizuje się także na naszym krajowym podwórku. Fundują go nam zaś nasi politycy, wyskakujący co raz to z nowymi propozycjami w stylu redystrybucji dóbr czy budowania kapitału Polaków. Zasiana została niepewność na którą nasza krajowa giełda reaguje jak zwykle, alergicznie. Tylko nie ma innej reakcji niż strach w sytuacji kiedy w perspektywie mamy „reformę” OFE i zmiany w systemie podatkowym, które są tak mgliście zarysowane, że pewne jest tylko jedno… niektórym się oberwie. Oberwie się za to na pewno złotówce bo perspektywa inwestowania w kraju rządzonym przez niepewnych „redystrybutorów’, którzy po zapowiedziach w stylu lat trzydziestych nie przedstawiają konkretów… cóż, taka perspektywa nie jest zachęcająca.
Jaka jest rozsądna odpowiedź na taką sytuację? Dywersyfikacja w kierunku aktywów względnie bliższych „hard assets” niż nadętym balonom derywatów. Dobre akcje sensownych spółek generujących strumień gotówki będą w cenie, pod warunkiem, że przedsiębiorstwo nie jest zalewarowane albo politycznie uwikłane. Wyjście z inwestycjami w aktywa poza naszym krajem ma sens jak najbardziej. Metale szlachetne będą trzymać wartość w sytuacji pompowania podaży pieniądza i zabezpieczą przed osłabieniem złotówki. Odpowiednio wybrana nieruchomość kupiona po rozsądnej cenie (nie na rozdętym rynku Londyńskim) też powinna zatrzymać wartość w sobie. Wszelkie struktury, fundusze czy akcje banków są z kolei mocno ryzykownym wyborem. Od obligacji korporacyjnych sterowałbym z daleka.
fot. John5199, Flickr.com, CC BY 2.0
Tekst jest przeredagowaną wersją czerwcowo-lipcowego numeru Newslettera wydawanego przy blogu Przegląd Finansowy (http://przeglad-finansowy.pl). Archiwalne numery Newslettera można przeczytać tutaj (http://www.przeglad-finansowy.pl/p/archiwum-newslettera.html).