Przewodnik inwestora: Zyski z długiego terminu

Nie łudź się, że zostaniesz drugim Warrenem Buffettem. Co więcej, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zaczynając przygodę z giełdą, poniesiesz niejedną stratę. Jednak długofalowo inwestycje w akcje okazują się bardzo efektywnym sposobem pomnażania pieniędzy i warto z tej możliwości korzystać.

Według jednego z badań, przeprowadzonych przez Narodowy Bank Polski, papiery giełdowych spółek posiada w naszym kraju jedynie 3,5% gospodarstw domowych, a jeśli uwzględnić także inwestycje za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych, może być to maksimum 7,5%. To bardzo mało. Dla porównania w Stanach Zjednoczonych, w akcje firm bezpośrednio lub pośrednio (poprzez fundusze czy prywatne programy emerytalne) inwestuje około połowy ludności. Dużo lepiej niż w Polsce te statystyki prezentują się również w bogatych krajach Europy Zachodniej.

Zmiany w tej kwestii są nam potrzebne, bo oczywistością jest, że zdrowa i silna gospodarka oraz rozwinięty rynek kapitałowy idą w parze i wzajemnie się napędzają. Z kolei nie będzie u nas silnego rynku kapitałowego bez udziału w nim obywateli. Tylko jak zwykłego Polaka przekonać do giełdy?

Niestety, wielu osobom giełdowy parkiet kojarzy się z kasynem, gdzie można stracić, a nie zarobić pieniądze. Oczywiście, o ryzyku strat zawsze trzeba pamiętać – w przypadku mocnego tąpnięcia indeksów straty mogą dochodzić nawet do 40 czy 50% w ciągu kilku tygodni czy miesięcy. Jednak bessy, choć zwykle są intensywne, trwają znacznie krócej, niż okresy hossy.

I tak właśnie powinniśmy patrzeć na giełdę – przez pryzmat długiego terminu, w którym indeksy przez większość czasu rosną. Trudno, żeby było inaczej, skoro za elektronicznymi zapisami, jakimi są indeksy czy akcje, stoją rzeczywiste firmy, ich aktywa, majątek – które się rozwijają, zwiększają i nigdy nie będą bezwartościowe. Co najwyżej w różnych okresach mogą być nieco inaczej postrzegane i wyceniane przez inwestorów.

Weźmy pod lupę rynek amerykański. Ze statystyk za ostatnie 30 lat – chodzi o okres 1987–2016, obejmujący zarówno kilka fal hossy, jak i dwie dotkliwe bessy po bańce spółek internetowych oraz po kryzysie finansowym z lat 2007–2008 – wynika, że inwestorzy na giełdzie nowojorskiej mogli zarobić średnio nieco ponad 10% rocznie. Taka była przeciętna stopa zwrotu dla S&P 500 – najważniejszego indeksu giełdowego w USA, obejmującego akcje pół tysiąca wielkich firm, w tym oczywiście tych powszechnie znanych, jak Apple, Facebook, McDonald’s czy General Motors. Natomiast odkładając pieniądze na depozytach bankowych, Amerykanie mogli zyskać przeciętnie około 3,9% rocznie. Różnica jest spora, ale to zyski nominalne, które należałoby skorygować o inflację, wynoszącą w tym czasie średnio 2,7% rocznie. Realnie zarabiali 7,3% na giełdzie i jedynie 1,2% na lokacie.

Różnica staje się jeszcze wyraźniejsza, gdy policzymy zyski za cały ten okres łącznie. I tak z każdego początkowego 1 dolara, amerykański inwestor miał po 30 latach 3,16 dolara w przypadku depozytu w banku i aż 18,22 dolara w przypadku inwestycji na giełdzie. Mamy więc 216 procent kontra 1720 procent zysku. Przepaść! Amerykańska giełda dała tak świetne wyniki, mimo że w 2002 r. przyniosła 22%, a w 2008 r. aż 37% strat.

Kluczem do sukcesu w giełdowych inwestycjach zwykle jest bowiem cierpliwość i wystarczająco długi okres inwestycji. Nie trzeba nawet specjalnych strategii. Z badań wynika, że ta najprostsza, czyli „kup i trzymaj”, często sprawdza się lepiej, niż aktywne zarządzanie inwestycją przez profesjonalistów. Jeśli chodzi o długość inwestycji, nie trzeba też od razu naśladować Warrena Buffetta, najbogatszego giełdowego inwestora, dla którego pożądanym horyzontem jest wieczność. Inwestować na rynku akcji można regularnie, co miesiąc część pensji, z myślą o lepszej emeryturze. Albo od narodzin dziecka, by zapewnić mu ułatwiony start w dorosłość. To dobre opcje.

Przyjrzyjmy się pod kątem stóp zwrotu również naszej rodzimej GPW. Weźmy pod uwagę ostatnie 20 lat, od 1997 r. do końca 2016 r. Okazuje się, że u nas w tym czasie giełdowi gracze także mogli nieźle zarobić – indeks WIG zyskiwał średnio 9,96% każdego roku. Choć w sześciu z tych lat trzeba było przełknąć gorycz strat – w 2008 r. były rekordowe, sięgnęły aż 51% – to łącznie rzecz biorąc, kto był cierpliwy, pomnożył kapitał niemal czterokrotnie.

Zasadne jest pytanie, czy te statystyki powtórzą się w przyszłości. Oczywiście, nikt nam tego nie zagwarantuje. Jednak specjaliści od Wall Street przyjmują, że przeciętnie, w długim okresie, tamtejsza giełda powinna dawać co najmniej 6–7% zwrotu rocznie. To pochodna średniego, liczonego z wielu lat, tempa wzrostu gospodarki, spodziewanej inflacji (rzędu 2%) oraz wypłacanych przez spółki dywidend z zysków. Nie ma powodu, by nie oczekiwać przynajmniej takiego samego zwrotu na naszej giełdzie – a może nawet nieco wyższego – biorąc pod uwagę, że jesteśmy wciąż krajem na dorobku, który powinien szybciej się rozwijać, goniąc najbogatsze gospodarki.

fot. geralt, pixabay.com, CC0